Jestem przekonany, że w każdym zakładzie pracy zdarzają się czasem sytuacje, które później wspominane są przy niemal wszystkich okazjach, i z których można się serdecznie naśmiać. Oczywiście w trakcie trwania danej sytuacji prawie nikomu nie jest do śmiechu, jednak z czasem do wszystkich uderza komizm sytuacji.
W naszym magazynie, w którym pracuję jako zwykły pracownik, pracownik magazynu Legnica, taka sytuacja wydarzyła się niecały tydzień temu. Zeszły poniedziałek jak zwykle zapowiadał się bardzo pracowicie – jak w każdy początek tygodnia musieliśmy zrobić więcej niż zazwyczaj i zapewne zostać jeszcze po godzinach. Około godziny dziewiątej rano, gdy wszyscy byli pogrążeni w swojej pracy, nagle z głośników rozległ się głos naszego kierownika, który poinformował, że w wyniku pewnych niedociągnięć technicznych (niedomkniętych drzwi wejściowych do hali), na magazyn dostał się mały pies, który gdzieś przepadł. Wszyscy pracownicy mieli obowiązek natychmiast oderwać się od swojej pracy i poświęcić intensywnym poszukiwaniom czworonożnego intruza. Z opisu kierownika wynikało, że piesek jest bardzo mały, może być nawet szczeniakiem. Po dwóch godzinach straconych na poszukiwania okazało się, że szukanie tego zwierzątka jest niczym szukanie igły w stogu siana. Nasza hala jest ogromna, a piesek malutki. Mógł pójść dosłownie wszędzie, wpaść w jakąś dziurę lub utknąć między ciężkimi kartonami. Nie mogąc marnować więcej czasu na poszukiwania psa, wróciliśmy do pracy i zajęliśmy się swoimi obowiązkami. Po paru godzinach, gdy moje myśli zaprzątało już coś zupełnie innego, aniżeli zagubiony czworonóg, do moich uszu dobiegło ciche popiskiwanie. Natychmiast zajrzałem pod regał i zobaczyłem, że w odległości dziesięciu metrów od moich nóg siedzi małe stworzonko ze smutnym wyrazem psich oczu. Niewiele myśląc wyciągnąłem rękę z kawałkiem batonika, który właśnie ze smakiem zajadałem. Piesek wyczuł zapach jedzenia i bez namysłu pognał w moją stronę. Zguba się odnalazła, a ja znalazłem przyjaciela na całe życie.
Dodaj komentarz